Tour de Lasy Puszczy Goleniowskiej
KrzysioMil czyli ja, zwykle "Samotny Jeździec", z pewnymi wyjątkami, czasami z dziećmi, to bratem, to z kolegą z firmy ale kto z nich chciałby jechać w taki mróz. Pierwotny plan zakładał, że kierunek Jez. Wełtyń, wyjazd 6.30, złapać wschód słońca nad jeziorem. Nawet wrzuciłem info na forum... brak chętnych.
W niedziele budzik zadzwonił o 5 rano, do okna... na zewnątrz ładnie, do termometru... przecieram oczy... #@$%%$#... -11*C.
Cóż powrót do wyra, zostało mi liczyć, że "może przygarną mnie CI co lecą na Goleniów" - pomyślałem. Przecież po dziesiątej będzie o wiele cieplej. Cóż nigdy tak się nie umawiałem... "raz kozie śmierć" :)
Po dziesiątej wystartowałem na pkt. zborny (Portowa-Szybowcowa)... na miejscu 10.20 i czekamy, w myśl "podpaskowego hasła" - Z PEWNĄ DOZĄ NIEŚMIAŁOŚCI :)
10.25..10.30..10.35.. no olali mnie... ale co to?? Ktoś jedzie! Jakiś "wariat" - zimą na rowerze!!!
Przyjechał AreG, no proszę, po szybkiej rozmowie doszedłem do wniosku: Fajny koleś - będzie fajnie. Lada chwila dojechała reszta ekipy Monter61, Misiacz, Lewy89... szybkie "cześć", "cześć" i "na koń" :)
I tak pięciu wariatów (bez urazy koledzy) na rowerach ZIMĄ(sss...!) ruszyło w kierunku Goleniowa na umówione spotkanie. Nie mogłem pojąć tylko jednego... pod wiatr, -5 st. C, a na głowie ani kasku ani czapki... toż to prowadzący: "Syberyjski Kabriolet" - Monter61 :)
Żwawe tempo mimo wietrznej aury, szybkie przystanki i dwa następne koła z naprzeciwka. Okazuje się, że w niedzielę było więcej rowerowych szaleńców niż nasza piątka :)
Finalnie dotarliśmy do Goleniowa a dokładniej na dworzec kolejowy... tu czekała na nas reszta koleżeństwa: Shrink, Giorginio12 i Michuss. W czasie szybkiego ogrzewanie każdy cyknął kilka okolicznościowych fotek (ja zresztą też).
Tu się jeden kolega (Misiacz) zagubił, walczył z aparatem..
Ciepło dworcowej poczekalni okazało się niewystarczające! Przecież w Turcji jest cieplej - nowy kierunek Kebab Turecki :) Odnaleźliśmy turecka jadłodajnie i zaatakowaliśmy "turecką pizze"... trzeba przyznać: smacznie, dużo i za rozsądną cenę.
Po obfitym posiłku zatęskniłem za poduszką. "Nie bądź mię(T)kki", więc znów na koła, kierunek Bolechowo i Sowno.
Po drodze spotkaliśmy jeszcze kilku rowerowych jeźdźców. Tak dotarliśmy w Bączniku do młyna a właściwie tego co po nim pozostało. Trochę murów i piękna kaskada w zimowej scenerii. Jak widać poniżej...
Pędząc na Sowno skręciliśmy na chwilę na rozlewisko Iny w okolicy Leśniczówki "Wydmy". Wiata turystyczna, która zamierzaliśmy okupować była już zajęta... przez lód i wodę. Ina wystąpiła z brzegów na nasz widok... cóż, też pewnie uważa, że na rowerach zima to tylko dla... (nie będę się powtarzał :) )
Tak pięknie sikało, zimowo, toż to takie moczopędne zjawisko :)
A tu mieliśmy jeść i pić... głodówka
Wcale nie-zimowe kolorki. choć minus 4 na termometrze
Oj, lodzik, ładnie było..
Po szybkiej sesji zdjęciowej ruszyliśmy miłą szutrówką na Sowno.
Dotarliśmy do krzyżówki Szczecin-Chociwel/Stargard-Goleniów. W tym miejscu pożegnaliśmy definitywnie dwóch kolegów: Shrink, Giorginio12. Żyją oczywiście, skierowali się po prostu do domu - kierunek Nowogard.
Ruszyliśmy dalej gdzie przed Sownem minęły nas kolejne "dwa koła" a my chwilę później odbiliśmy na Tartak w Sownie aby dotrzeć do Wielgowa. W około pół drogi Sowno-Wielgowo ponieśliśmy kolejne straty... Michuss odbił na Reptowo aby dotrzeć do domu w Stargardzie. Dla mnie ta droga to odkrycie. Wielokrotnie wracając do domu z nad rozlewiska Iny jadąc przez Sowno lądowałem na bezdrożach aby dotrzeć do Reptowa i Niedźwiedzia. A tu proszę taka fajna trasa.
Dotarliśmy do Wielgowa i szybkim tempem w towarzystwie sarny, która postanowiła się z nami pościgać osiągnęliśmy Płonię. A tu niespodziwanka... nasz towarzysz postanowił wpaść do swojej dziewczyny, a co więcej, twierdził, że nas dogoni, ha, ha,ha..
Kiedy dotarliśmy do Kijewka rozważając opcję wykorzystania starej linii kolejowej na potrzeby DDR pojawił się Lewy89 od swojej "lepszej połowy". A to tylko 3,7 km, jak to zrobił. Ja w swoich czasach młodzieńczej świetności nie byłem taki szybki. Cóż czasy się zmieniaj i ludzie też :)
Stąd to tylko krok do mojego "kwadratu". Pożegnałem się z sympatycznymi kolegami pod moim domkiem z myślą, że tam czekają dwa Urquell'e.
Już widziałem jednego na ciepło (goździk, cynamon, ziele różne i papryczka) na rozgrzewkę a drugiego w ramach hartowania z lodóweczki.
Przekraczam próg a tu wielka kicha :)
Ani cześć, Ani czy zmarzłeś. Pierwsze co usłyszałem to: "Nie ma pieczywa" :(
To ja na dwa koła, 10 min. i jest chleb i bułki (w niedzielę)..uufff..
Wracam i... "odbierz od mojej mamy przerobione rzeczy dzieci (teściowa-krawcowa)" -żona, a ja na dwa koła i jazda a w głowie Urquell!!!
Dopiero wtedy usiadłem w domku, ciepło, piwko, uśmiechy dzieci i w końcu pytanie żony: Jak było?
Odetchnąłem z ulgą... było zaje...e :) Czyli wszyscy wiedzą jak!!!
Dzięki Wam bardzo za wyprawę. Liczę, że to nie jest nasz ostatnie spotkanie.
Muszę tylko wpłynąć na Komisję Żonowską (nie KE) aby zniosła embargo na dwa dłuższe wyjazdy w miesiącu :) :) :):) :)
Pozdrawiam KOLEŻEŃSTWO(Monter61, Misiacz, Lewy89, AreG, Michuss, Giorgino12, Shrink)... do następnego razu!!